Assassin woman orgin

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Assassin woman orginJeden z jej praprapradziadów był Asasynem. Średniowiecznym, doskonale wyszkolonym, płatnym mordercą. Po nim odziedziczyla smagłą cerę i zawód. Jeszcze wczoraj była w Berlinie. To było łatwe zlecenie. Miała pozbyć się Ch., oligarchy zrujnowanego przez jednego z możnowładców. Jedyny warunek – upozorować wypadek. Ale taki wypadek, przy którym nie umrze od razu. Ważne, żeby cierpiał.

O cierpieniu wiedziała wszystko. Tam, gdzie się urodziła, ziemia wygląda jak poorana zmarszczkami, desperacko zasuszona twarz staruszki. Drzewa przypominają wyniszczone głodem i osteoporozą kończyny głodujących na skutek skrajnej biedy lub anoreksji. Woda jest mętna i trująca. A słońce jaskrawo białe i boleśnie oślepiające, jak lampa skierowana w oczy przez inkwizytora z KGB.

 

Jej matka zwariowała i powiesiła się na drzewie za wsią. Kilka godzin wcześniej, w tym palącym słońcu, w absolutnym milczeniu, starannie pozbierała wszystkie kawałki ciała ojca. Położyli go pod czołg i rozjechali, bo nie zdradził im kryjówki partyzantów. Nie wiedział, gdzie ona jest. To, co zostało, było lepką masą, złożoną z kości, mięśni i zastygłej krwi. Matka pochowała te resztki pod drzewem i chyba nie potrafiła już dalej żyć.

Wuj z ciotką wzięli Najlę do siebie. Żyli biednie, ale byli dobrymi ludźmi. Ciotka w obawie przed rosyjskimi żołnierzami przebierała ją za chłopca. Potem większość dorosłych w wiosce została rozstrzelana. Znowu z powodu partyzantów. Dzieci nie obchodziły ich zbytnio. Te, które zdążyły się schować, przeżyły. Potem przyszli partyzanci i zabrali je do swojego obozu. To znaczy tylko chłopców. Bała się zostać sama w wymarłej wiosce, więc nadal udawała chłopaka. W obozie przeszła swoje pierwsze szkolenie. Nauczyła się podstaw zabijania. Chwalili ją, ale pewnego dnia ktoś odkrył, że jest dziewczynką. Właściwie młodą kobietą, która zbeszcześciła świat mężczyzn. Mieli ją ukamienować, ale jeden z jej trenerów, który bardzo ją lubił wybłagał łagodniejszą karę. Siła wepchnęli jej rękę do beczki z kwasem. Spalała się. Powoli. Każda komórka eksplodowała z osobna. Po jednym z niekończących się setek atomów ciała na sekundę. Rzeczywistość, którą znała, przestałą wówczas istnieć. Nie była już Najlą. Przez chwilę była swoim ojcem miażdżonym przez czołg i oszalała z bólu matką jednocześnie, a potem stała się kimś, kto przekroczył granicę człowieczeństwa, kto przekroczył wszystkie granice. Kiedy zemdlała, ktoś podrzucił ją na drogę do miasta, gdzie stacjonowały zachodnie jednostki wojskowe i pokojowe misje.

Taką śmierć wybrała dla Ch. Spalanie się. Powolne. Takie, gdy czuje się każdy płomień ognia.

Gdy tylko upewniła się, że nie żyje, pojechała na Dworzec ZOO. Stamtąd Dr T. miał ja zabrać w szczególną podróż. Podróż morfinowym szlakiem do jej ziemskiego Dżannah. Pierwszy raz znalazła się w raju, gdy personel z placówki medycznej zobaczył strzępy jej ręki. Od razu podali jej hojną dawkę morfiny. Z uśmiechem na twarzy przyjęła decyzję o amputacji, a potem równie obojętnie oglądała kikut.

Recepcjonistka w hotelu wręczyła jej kopertę. Grubość papieru 300 gr. Charakterystyczny odcień wyblakłego ecru. W środku karteczka z nadrukowanym Futurą, rozmiar 14, napisem : „Warszawa, Batorego …” Numer jak zawsze dotrze do niej za chwilę smsem, wysłanym z jednorazowej karty SIM.

Najla Zastanawiała się, czy jest już w tym zawodzie na tyle długo, że wie już zbyt dużo i była widziana w zbyt wielu miejscach. Zbyt wielu o tyle, żeby ktoś uznał, że jej czas minął.